Jakiś czas temu, pomyślałem sobie – „Jestem niecały rok w Polsce, a mam wrażenie, że postarzałem się o dziesięć lat.” Takie mniej więcej odniosłem wrażenie, kiedy okazało się, że moje brytyjskie doświadczenia, zdają się u nas psu na budę. To nic, że mam doskonałe referencje z brytyjskiej firmy, że władam biegle angielskim, że mam poczucie obowiązku i chęć do pracy. „Byłeś w Anglii? To znaczy, że coś z tobą nie tak, tego jesteś emigrant”. Prowadzący ze mną interview Pan, w sumie całkiem sympatyczny facet mówi mi – „Wie pan, ale ja już zatrudniłem jednego takiego, co przyjechał stamtąd…, i mam jak najgorsze doświadczenia.” Taaak sobie myślę, jakiś półgłówek zachłysnął się angielskim powietrzem i pokazał co potrafi. Nie poddaję się łatwo, rozmawiamy. W końcu pada pytanie – „A nie będzie panu przeszkadzało, że pana szefowa będzie od pana dwanaście lat młodsza?” No to już wiedziałem, że gość szuka zaczepki, ale odpowiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą, że nie. Co to ma rzeczy, czy ktoś jest dziesięć lat starszy czy młodszy? Czy to, że ktoś jest dekadę młodszy ode mnie, upoważnia mnie do czegoś? Ja chcę pracować, a nie zastanawiać się, czy ta dziewczyna się nadaje, czy nie. Szczerze mówiąc, mój stosunek charakteryzuje się wysoką obojętnością, i mam w głębokich pokładach wewnętrznych, czy ona skończyła dopiero podstawówkę, czy jest w wieku balzakowskim. Widocznie ktoś uznał, że Ona ma być szefową i się nadaje. Jak tu kolesiowi wytłumaczyć, że 99 % moich bliskich znajomych jest w takim właśnie wieku, że z takimi ludźmi się najłatwiej dogaduję, bo przytłaczająca większość moich rówieśników to wapniaki?
No ale trudno i tak znalazłem pracę, z której jestem w miarę zadowolony, bo choć marnie płacą, to przynajmniej nikt mi się w robotę nie wtrąca i mam duży margines swobody, co i tak nie zwalnia, a nawet zobowiązuje do większego wysiłku, co pewnie widać po wpisach na tym blogu. Nieważne. Zaczynam wracać do normy, mam w sobie dawny zapał, ale nie powiem przybiła mnie ta rozmowa kwalifikacyjna, a może właśnie trochę zmobilizowała?
Byliście głosować? Nie poszedłem. Pierwszy raz zrezygnowałem z mojego świętego prawa, bo kiedy widziałem te chciwe mordy w telewizji, to mnie skręcało. Za żadnego z naszych Europosłów nie dałbym funta kłaków. Patrzyłem na wręczanie nominacji poselskich i widziałem w świdrujących oczkach błysk słowa „Kasa! Kasa! Kasa!” Może i lepiej, że wtopią się w ten brukselski cyrk. Szkoda, że siedziba PE mieści się w Brukseli, a nie na przykład w Mogadiszu, tam w końcu nasi reprezentanci znaleźli by się we właściwym miejscu.
No ale trudno, niedługo wybory u nas, to pewnie się przejdę.
Czytam teraz felietony KKT z lat 70 i czasem odnoszę wrażenie, że opisuje on rzeczywistość AD 2009, a nie czasy gospodarki planowej i „wschodzącego Gierka”. Swoją drogą musiał być nieźle ustawiony, żeby w 1971 roku mieć swobodny i stały dostęp do Newsweeka. Niemniej jednak podoba mi się jego pióro a w kilku miejscach serdecznie się uśmiałem. Polecam, szczególnie „Opakowanie zastępcze.” Całkiem przyjemnie się to czyta.
Moje serce zawyło z rozpaczy, kiedy doczytałem ostatnią kartkę przygód Eberharda Mocka. Modlę się, że do ekranizacji nie dorwał się jakiś partacz, tak jak do Wiedźmina, bo nie ścierpię kolejnej fuszery.