Archive for the ‘książka’ Category

Na przykład

5 września, 2009

„Weźmy słynne doświadczenie Archimedesa, kiedy to, pozostając w wannie i mając własne ciało jako jedyny instrument, mógł Archimedes odkryć podstawowe prawo statyki: wiążąc obserwację z refleksją zdał sobie sprawę, że w wodzie jest znacznie lżejszy niż w powietrzu. Nie szedł on wyłącznie drogą introspekcji, lecz wiązał z nią szczególną sytuację eksperymentalną, w której dokonał uogólnienia. Otóż wielką słabością tradycyjnego myślenia filozoficznego jest właśnie fakt, że stale dąży ono do ograniczania się do czystych metod introspekcji lub autorefleksji, a te przecież zatrzymują się na pewnego rodzaju cenzuralnej „barierze”, utrudniającej zrozumienie naszej struktury. Dla tej samej przyczyny nie jesteśmy świadomi mechanizmów trawienia czy bicia serca, poza wypadkami patologicznymi. Tak więc wkład, w pewnym sensie, doświadczenia z e w n ę t r z n e g o, na ile jest on znaczący, polega właśnie na umożliwieniu doświadczenia w e w n ę t r z n e g o, dostarczającego nowych informacji o naszej strukturze i naszych możliwościach poznawczych.”

René Thom „Parabole i katastrofy. Rozmowy o matematyce, nauce i filozofii”.

Dziesięć lat młodsza.

12 czerwca, 2009

Jakiś czas temu, pomyślałem sobie – „Jestem niecały rok w Polsce, a mam wrażenie, że postarzałem się o dziesięć lat.” Takie mniej więcej odniosłem wrażenie, kiedy okazało się, że moje brytyjskie doświadczenia, zdają się u nas psu na budę. To nic, że mam doskonałe referencje z brytyjskiej firmy, że władam biegle angielskim, że mam poczucie obowiązku i chęć do pracy. „Byłeś w Anglii? To znaczy, że coś z tobą nie tak, tego jesteś emigrant”. Prowadzący ze mną interview Pan, w sumie całkiem sympatyczny facet mówi mi – „Wie pan, ale ja już zatrudniłem jednego takiego, co przyjechał stamtąd…, i mam jak najgorsze doświadczenia.” Taaak sobie myślę, jakiś półgłówek zachłysnął się angielskim powietrzem i pokazał co potrafi. Nie poddaję się łatwo, rozmawiamy. W końcu pada pytanie – „A nie będzie panu przeszkadzało, że pana szefowa będzie od pana dwanaście lat młodsza?” No to już wiedziałem, że gość szuka zaczepki, ale odpowiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą, że nie. Co to ma rzeczy, czy ktoś jest dziesięć lat starszy czy młodszy? Czy to, że ktoś jest dekadę młodszy ode mnie, upoważnia mnie do czegoś? Ja chcę pracować, a nie zastanawiać się, czy ta dziewczyna się nadaje, czy nie. Szczerze mówiąc, mój stosunek charakteryzuje się wysoką obojętnością, i mam w głębokich pokładach wewnętrznych, czy ona skończyła dopiero podstawówkę, czy jest w wieku balzakowskim. Widocznie ktoś uznał, że Ona ma być szefową i się nadaje. Jak tu kolesiowi wytłumaczyć, że 99 % moich bliskich znajomych jest w takim właśnie wieku, że z takimi ludźmi się najłatwiej dogaduję, bo przytłaczająca większość moich rówieśników to wapniaki?

No ale trudno i tak znalazłem pracę, z której jestem w miarę zadowolony, bo choć marnie płacą, to przynajmniej nikt mi się w robotę nie wtrąca i mam duży margines swobody, co i tak nie zwalnia, a nawet zobowiązuje do większego wysiłku, co pewnie widać po wpisach na tym blogu. Nieważne. Zaczynam wracać do normy, mam w sobie dawny zapał, ale nie powiem przybiła mnie ta rozmowa kwalifikacyjna, a może właśnie trochę zmobilizowała?

Byliście głosować? Nie poszedłem. Pierwszy raz zrezygnowałem z mojego świętego prawa, bo kiedy widziałem te chciwe mordy w telewizji, to mnie skręcało. Za żadnego z naszych Europosłów nie dałbym funta kłaków. Patrzyłem na wręczanie nominacji poselskich i widziałem w świdrujących oczkach błysk słowa „Kasa! Kasa! Kasa!” Może i lepiej, że wtopią się w ten brukselski cyrk. Szkoda, że siedziba PE mieści się w Brukseli, a nie na przykład w Mogadiszu, tam w końcu nasi reprezentanci znaleźli by się we właściwym miejscu.

No ale trudno, niedługo wybory u nas, to pewnie się przejdę.

Czytam teraz felietony KKT z lat 70 i czasem odnoszę wrażenie, że opisuje on rzeczywistość AD 2009, a nie czasy gospodarki planowej i „wschodzącego Gierka”. Swoją drogą musiał być nieźle ustawiony, żeby w 1971 roku mieć swobodny i stały dostęp do Newsweeka. Niemniej jednak podoba mi się jego pióro a w kilku miejscach serdecznie się uśmiałem. Polecam, szczególnie „Opakowanie zastępcze.” Całkiem przyjemnie się to czyta.

Moje serce zawyło z rozpaczy, kiedy doczytałem ostatnią kartkę przygód Eberharda Mocka. Modlę się, że do ekranizacji nie dorwał się jakiś partacz, tak jak do Wiedźmina, bo nie ścierpię kolejnej fuszery.

Łysiak, Korporacja i Rispolept

6 kwietnia, 2009

Uff, w końcu chwila oddechu. Powoli zaczyna się klarować sytuacja, zapisałem się na pierwszy rok. Teraz tylko czekać na wieści z Uniwerku, czy będą jeszcze chcieli takiego starego pryka. W tak zwanym międzyczasie, kończę kurs, a właściwie dwa kursy – obydwa z egzaminami państwowymi i stwierdzam, choć to może zabrzmi trywialnie, że na masaż szarych komórek nigdy nie jest za późno. Z książek, które ostatnio powaliły mnie na kolana, to „Rzeczpospolita Kłamców Salon” Waldemara Łysiaka i „Poczet Cesarzy Rzymskich” Aleksandra Krawczuka. Nota bene Łysiak również i profesora Krawczuka chłoszcze w swojej książce. Jako, że lubię poznawać świat z każdego punktu widzenia, mogę powiedzieć, że zarówno jedna jak i druga pozycja mnie zafascynowały, do tego stopnia, że na półeczce już znalazł się Salon2 oraz Konstantyn Wielki.

Przy okazji w Salonie, znalazłem fragment, który sprawił, że zrozumiałem dlaczego nie wytrzymuję w dużych firmach. W skrócie chodzi o film „The Corporation” z 2004 roku i o jego recenzję w „The Economist” –

„Konkluzja filmu jest jednoznaczna – jeśli potraktować korporację jako osobę, jest to jednostka klinicznie obłąkana. Gdybyśmy mieli do czynienia z prawdziwym człowiekiem, należałoby go leczyć w szpitalu.”

Cytat ze strony 52 – Waldemar Łysiak „Rzeczpospolita Kłamców Salon”.

Wiem, że książka jest o czym innym, ale czasem tak jest, że w zupełnie niespodziewanym miejscu znajduje się zamknięte w słowa innych własne przemyślenia. Dlatego wychodzę z założenia, że warto czytać wszystko.

Małemu zaczęliśmy podawać Rispolept. Różne rzeczy o tym słyszałem, na razie obserwujemy. Przed podaniem, przeczytałem ulotkę i zjeżył mi się włos na głowie, ale skoro lekarz zapisał… Jeśli miałby ktoś jakieś dowiadczenia, to proszę zostawić linijkę albo dwie pod wpisem.

Oriana Fallaci

24 marca, 2009

Właśnie skończyłem „Dumę i Wściekłość”, zaczynam „Siłę Rozumu” i Jestem w trakcie czytania „Nieszporów Sycylijskich” Stevena Runcimana. Lektura Fallaci, fascynująca ale przygnębiająca. Książki skrzą się erudycją i prawdziwą pasją pisania. W zderzeniu z kasandrycznym tonem Fallaci, Runcimana czyta się jak piękną baśń.:

Normanowie dokonali cudu – doprowadzili do harmonii różne elementy etniczne na Sycylii. Spiski i rewolty były dziełem arystokracji pochodzącej spoza wyspy. Surowe, paternalistyczne rządy Sycylijczycy przyjęli z radością, bowiem nastały dobrobyt i sprawiedliwość, jakimi wyspiarze nie cieszyli się od pokoleń. […] Artyści z różnych stron świata ściągali na wyspę pod opiekuńcze skrzydła tamtejszych władców. Wielkie kościoły normańskiej Sycylii stanowiły doskonałą ilustrację cywilizacyjnego rozwoju. Budowniczowie normańscy nie mogli obejść się bez usług kamieniarzy greckich i muzułmańskich, bizantyńskich urządzeń budowlanych, arabskich dekoratorów oraz bizantyńskich mozaikarzy, co przyczyniło się do narodzin odrębnego stylu. Ku najwyższemu ukontentowaniu króla muzułmańskie hafciarki wyszywały ornamentem arabskich liter religijne teksty łacińskie na jego stroju ceremonialnym. […] Na wyspie dobrze czuli się muzułmańscy poddani. Wywarło to głębokie wrażenie na takich podróżnikach arabskich jak Ibn Dżubair, którego baczną uwagę zwrócił między innymi fakt, iż tak chrześcijanie, jak i muzułmanie zaopatrywali szpitale oraz domy ubogich. Niepomiernie zdumiał się na widok kobiet chrześcijańskich znajdujących upodobanie w strojach muzułmanek, a spostrzeżenie, że jedne i drugie nie tylko na tę samą modłę wdziewają welon przed opuszczeniem domostw, ale i zupełnie tak samo nie znajdują miary w gadulstwie, skłoniło go do głębokiej refleksji.”

Cytat z „Nieszpory Sycylijskie” Steven Runciman.

No, ale nie samymi książkami człowiek żyje. To właściwie cud, że znalazłem trochę czasu na ten wpis i właściwie na koniec tylko powiem, że sprawy idą we właściwym kierunku. No może poza meteorologicznymi. Ale to już inna historia.

Tao Kubusia Puchatka

20 marca, 2009

Właśnie sobie przypominam, dlaczego w naszym liceum ta książka przechodziła, źle – była wyrywana z rąk do rąk, ledwie czytający skończył ostatnią linijkę tekstu. Nie mogę powiedzieć, czy ta książka wywarła jakikolwiek wpływ na moje życie, tak samo jak nie mogę powiedzieć czy w jakikolwiek wpłynęła na mnie lektura „Wilka Stepowego” albo „Siddharthy” albo „Buszującego w zbożu”. Nie zostałem taoistą ani buddystą ani nawet buntownikiem. Nie mam zielonego pojęcia, czy wykład taoizmu z punktu widzenia Kubusia Puchatka miał na mnie kiedykolwiek jakikolwiek wpływ, ale wiem że świetnie się teraz bawiłem czytając tę książkę i wszystkim ją polecam.